Psie przywiązanie? Psia nieustępliwość? Psia wytrzymałość?
Chcecie poznać prawdziwą i niesamowitą psią historię o chłodzie, głodzie, zimnie i przetrwaniu w dziczy z prawdziwym happy end’em?
Oto ona…
Zaczyna się od tego, że pewnego dnia pół roku temu zrezygnowaliśmy z żoną z mieszkania w jednym miejscu, to znaczy pod Warszawą. Postanowiliśmy, że spakujemy dobytek, zapakujemy go do kampera (taka duża buda na kołach z łóżkiem i kuchnią dwu palnikową :)) i zmienimy sposób na życie, z osiadłego na cygański. Po za wszystkim innym po dokładnych obliczeniach wyszło nam, że tak będzie taniej, a że w dzisiejszych czasach można firmę prowadzić zdalnie to okazało się, że nic nie stoi na przeszkodzie oprócz ograniczeń w naszych głowach. A te udało się jakoś przezwyciężyć. Oczywiście nasze psy też musiały zmienić budę i styl życia :).
Nie wiemy dokładnie jaki dokładnie był ich pogląd na taki obrót spraw, ale głośno nie protestowały.
Jeden tzn. Yogi (18 letni bokser chyba dlatego, że z natury był stoikiem).
Drugi tzn. Coco (5 letnia pitbullka chyba dlatego, że: HURRA nowa przygoda!).
Pierwszy sezon zimowy zawiódł nas na Kretę w poszukiwaniu ucieczki od chłodów północy tzn. Polskiej zimy z jej wszystkimi niedostatkami, które wszyscy znamy.
Jaka jest różnica niech świadczy, że II dzięń świąt Bożego Narodzenia można spędzać z psami opalając się na plaży gdzieś na zachodnim wybrzeżu wyspy.
Tyle jeśli chodzi o tak zwane tło historii.
Niestety 15 lutego nasza chęć do poznania najpiękniejszych miejsc na Krecie zawiodła nas na Balos. Chyba najpiękniejsze miejsce w Europie, a na pewno na Krecie.
Balos, Balos, cholerne Balos…
Droga okropna, asfaltu brak, dla samochodu katorga, ale jak już się tam dotrze to uffff… co za widoki! Co za zatoka! Co za plaża! Co za cholerne kozy i owce z Balos! Są wszędzie.
Jak wiadomo kozy i owce dla energicznych psów są obiektami i okazjami nie do przepuszczenia. I nasza Coco nie mogła odpuścić takiej okazji do podgonienia czterokopytnych. Yogi stary ale jary, nie mógł jej pozostawić w tej gonitwie samej, chociaż jeżeli życie nie dostarczało mu wystarczających podniet wolał pozostawać w bezruchu na legowisku.
Późnym wieczorem pierwszego dnia (15.02.2025) wymsknęły się między nogami z samochodu i zniknęły w mroku na parkingu. Noc była ciemna, w dali tylko odgłos dzwonków na szyjach kudłatego inwentarza. Wołanie nie dało nic. Psy zniknęły w górach.
Pierwsza noc – oczywiście wrócą zaraz.
Pierwszy poranek – oczywiście wrócą zaraz.
W pierwsze południe – chodźmy się rozejrzeć na północ. Poszliśmy. 5 km marszem z wołaniem i gwizdem po kozich ścieżkach. Nic.
Drugi dzień – następne poszukiwania. Teren trudny: góry, kamienie, kolczaste krzaki. Zaliczamy najbliższą przełęcz. Loty dronem nad okolicą… Nic.
Trzeci dzień, czwarty, piąty, poszukiwania.
Jak nic wpadły w rozpadlinę w pogoni za jakąś zapchloną kozą. Albo spadły z klifu.
OK, telefonujemy do Jackowskiego. Niech nam jasnowidz powie gdzie te bydlęta polazły! I rzeczywiście odpowiedź przychodzi szybko. Są po drugiej stronie pasma górskiego z 5 km dalej, w okolicy rozpadliska i ekstremalnie stromego klifu.
Jedziemy!
Wędrówka od najbliższego miejsca postoju, kilometry po skałach do miejsca wskazanego przez Jackowskiego. Docieramy na miejsce i słychać szczekanie w odpowiedzi na nasze wołania! Nie wiemy z którego kierunku. Głos odbija się od skał. Myli. Echo odbite od wału skał niknie. Musimy wracać, bo nie dotrzemy do samochodu przed zmrokiem, a to grozi złamaniami na skałach albo nocowaniem w temperaturach zbliżonych do zera i w porywistym wietrze.
Następny dzień, znowu wędrówka, to samo miejsce. Cały dzień. Nie słychać już szczekania.
Musimy jechać gdzie indziej. Gdzieś muszą być. Różne miejsca dookoła łańcucha tych skalistych, cholernych wzniesień.
Cholerne Balos…
2 tygodnie. Nie mogły tego przeżyć.
Pytamy, czy psy w takich warunkach mogły jakoś przetrwać? Na pewno nie Yogi, osiemnastolatek chory na serce. Tu nie ma wody oprócz deszczówki, a bardzo słabo pada. Temperatury poniżej zera w nocy, wicher, efekt wychłodzenia, odwodnienie, polowanie na skalistym terenie prawie niemożliwe.
Trzeba się pożegnać. To trudne. Wierzcie mi. My je naprawdę kochaliśmy. Tak jak człowiek może kochać psa… Odjeżdżamy.
48 dni później.
Budzimy się gdzieś w Turcji. O 6.00 rano przychodzi wiadomość z Animal Friends of Kissamos: „Czy to przypadkiem nie jest Wasz pies?” i zdjęcie Coco!!!
(AFK to wspaniali ludzie, zgłosiliśmy nasze zguby do nich. Oni zamieścili post na FB i uczulili wolontariuszy na Krecie o całej sytuacji. Są właściwie jedyną organizacją pomocową dla zwierzaków na Krecie prowadzoną przez Anglików).
NIESAMOWITE:
AFK ma dwoje wolontariuszy w okolicy Balos. Jeden z nich to chłopak dorabiający wieczorami jako kelner w knajpie w Kissamos nie daleko Balos. Tydzień wcześniej wybrał się na Balos, żeby polatać dronem w poszukiwaniu naszych psów. Bez rezultatu.
Tego dnia zamienił się z kumplem na zmiany i kelnerował wieczorem w knajpie. Jakiś turysta zagadał do niego – jedynej osoby w promieniu może 100 km, która wiedziała o naszych psach i widziała ich zdjęcia. Klient pokazał mu zdjęcie wychudłego psa, które zrobił wysoko w górach nad Balos. Rozpoznał w psie Coco. Klient pojechał dalej. Wolontariusz przesłał zdjęcie do AFK. AFK przesłało zdjęcie do nas.
4 dni i 3 promy samochodowe później dotarliśmy na Balos.
Pierwszego dnia znaleźliśmy Coco.
Była w okolicy parkingu z którego uciekła z Yogim w pogoni za kozami. 52 dni. Sama. W chłodzie i o głodzie. Czekała na nas. Nie straciła nadziei. Nie poddała się. Dała radę. Bierzmy z niej przykład.
Nie można się poddawać niezależnie jakie są okoliczności życiowe.
Twarda suka.
Taka historyja – cholerne Balos.
Yogi nie dał rady.